Palący ładunek allostatyczny
Cześć
Jestem zbyt chora, by pisać ten artykuł. Opowiadanie o zadanych mi ranach jest jak wykonywanie tańca interpretacyjnego po złamaniu niemalże wszystkich kości w ciele. Gdy tylko siadam do edytowania tego dokumentu, moja głowa zaczyna boleć tak, jakby rozpuszczała się w niej kapsułka jakiegoś żrącego płynu. Mgła w moim umyśle powoli gęstnieje, przestaję z łatwością widzieć tekst, formułować tezy, łączyć ze sobą części. Skapują na stronę oddzielnie, fragment za fragmentem. To właśnie problem z pisaniem o urazach mózgu.
Na łamach New Inquiry ostatni raz pojawiłam się parę lat temu, zrobiono ze mną wywiad. Byłam wyraźnie chora. Należałam wówczas do znęcającej się nade mną „społeczności”, która brakiem troski oraz regularną i długotrwałą przemocą emocjonalną zniszczyła moje zdrowie. Moje ciało – pozbawione snu, niezdolne do zapewnienia mi niezbędnej opieki – samo rozrywało się na kawałki. Przemoc, której doświadczyłam, doprowadziła mnie do myśli samobójczych, a w mojej szczęce rozwijała się wymagająca pomocy lekarskiej infekcja.
Lata później rozmawiam ze swoją terapeutką. Mówię jej: kiedy masz PTSD, to wszystko, co tworzysz, jest o PTSD. Po paru minutach osuwam się po oparciu i zwijam w kłębek na kanapie niczym zrzucony pancerzyk cykady. Na terapię chodzę właśnie z powodu nękania i ostracyzmu, z jakimi spotkałam się w mojej branży.
Ten artykuł jest o kulturze pozbywalności z perspektywy transfemki zaangażowanej w działalność artystyczną. O byciu ludzkim śmieciem.
Ten artykuł to obrona tych najbardziej zmarginalizowanych spośród zmarginalizowanych, dzieciaków z Omelas, przeznaczonych na śmierć, tych, którzy przybyli w poszukiwaniu bezpieczeństwa, a znaleźli coś znacznie gorszego niż wszystko, czego wcześniej doświadczyli.
Do społeczności queerowych/transowych/feministycznych od lat napływają transfemki, często biedne, niepełnosprawne i/lub mające za sobą traumatyczne doświadczenia. Spotykają się tam z przemocą, są używane jako darmowa siła robocza i wykorzystywane seksualnie. O tym, co uchodzi za gustowne, komu należą się stanowiska, pieniądze i dostęp do konferencji oraz innych przestrzeni, decydują w tych społecznościach niewybrani przez nikogo lokalni liderzy i liderki. Jeśli jakaś osoba im się sprzeciwi, to doprowadzają do tego, by zniknęła, tak jak znikają osoby trans, w sposób tak nudny i zwyczajny, że aż przerażający – spadając w umieszczoną pod nimi zapadnię, zawsze tylko czekającą na sygnał do otwarcia. Dach nad głową, społeczność, reputacja – wszystko stracone. Nikt ich nie opłakuje, nikt nie zadaje pytań. Wszyscy zgadzają się, że musiały być rąbnięte i problematyczne i dlatego to dobrze, że zniknęły.
Byłam jedną z takich osób.
Kontrolowano moje mieszkanie i dostęp do niemalże wszystkich innych zasobów. Molestowano mnie, monitorowano moje pobyty w łazience, lekceważono moje popadające w ruinę zdrowie lub wykorzystywano je jako kolejne narzędzie kontroli, krzyczano na mnie, wywierano presję, bym krzywdziła inne osoby trans i surowo karano, kiedy odmawiałam.
Cykl wykorzystywania trans dzieciaków aż do ich zużycia i późniejszego obsmarowania jest praktyką systemową i instytucjonalną. Ma miejsce w schroniskach, radykalnych organizacjach, na scenach artystycznych – wszędzie, gdzie mają one jakąkolwiek szansę na znalezienie punktu zaczepienia. To jak przemocowa rodzina zastępcza, która wyrzuca dzieciaki na bruk, a następnie używa ich rozpaczy i gniewu na doznaną przemoc, by uzasadnić czemu musiały być wyrzucone – patrzcie, jaka trudna młodzież. Patrzcie na te patologiczne zachowania.
Transfemki są w szczególności narażone na ten rodzaj przemocy z następujących powodów:
- Wiele z nas stawia pierwsze kroki w świecie i nie ma pojęcia, co jest „normalne”, a co nie.
- Nie mamy dokąd pójść. Przemoc kwitnie tam, gdzie brakuje innych możliwości.
- Nikogo nie obchodzi, co się z nami stanie.
Ten cykl „opieki zastępczej” opiera się na amnezji. Wiele osób, które dopiero wchodzą do tych przestrzeni, nie zna ich historii. Mogą nie zdawać sobie sprawy z tego, że ich liderzy regularnie wyzyskują nowe członkinie i składają im seksualne propozycje, czy z tego, że osoby, które się temu sprzeciwiły, zniknęły. Przestrzenie dokonują autoselekcji ludzi, którzy będą grać w tę grę, podczas gdy co bardziej empatyczne jednostki trafiają na przemiał. Pozostają tylko ci, którzy w pełni dostosowali się do interesów i reguł, mających zapewnić dalsze przetrwanie Przestrzeni – tej piramidy finansowej, w której szeregowi wyznawcy składają ofiary z ludzi i kapitału osobom znajdującym się na szczycie.
Moje pierwsze dojrzewanie było koszmarem – miałam szansę, by drugie stało się doświadczeniem przynoszącym uzdrowienie, ale zamiast tego zostałam wykorzystana i złamana. W mojej społeczności od wszystkich członkiń wymagano uczestnictwa w praktykach BDSM, rzecz szalenie niewłaściwa, biorąc pod uwagę, że była to jedyna dostępna przestrzeń dla osób trans zainteresowanych tworzeniem gier komputerowych. Nie chciałam być przymuszana do czegokolwiek; potrzebowałam bezpieczeństwa i przewodnictwa.
Przez pierwsze lata mojej wczesnej dorosłości nie mogłam tworzyć relacji z innymi czy nadrabiać pochodzących jeszcze z dzieciństwa braków w wartościowej socjalizacji. Zamiast tego byłam wyzyskiwana i manipulowana w warunkach koszmarnej izolacji. Strachem wymuszono moje odejście z „inkluzywnych” przestrzeni dla informatyczek, „inkluzywnych” konferencji oraz towarzyszących im wydarzeń i ze wszystkich innych miejsc, które udawały, że są przyjazne dla transfemek.
Wydarzenia zaczęły nabierać tempa w trakcie konferencji Allied Media Conference w 2013 roku. Niestety przyjechałam tam sama. Inni członkowie mojej przemocowej społeczności wściekli się na mnie, wiedząc, że próbuję od nich uciec – przypadkiem udało im się usłyszeć, że dopytywałam o dostęp do bezpiecznych schronień w Oakland. Osoba, od której bardzo wiele w moim życiu zależało, przyszła zastraszać mnie osobiście, twarzą w twarz. Dostałam ataku paniki i uciekłam do łazienki płakać i wymiotować śliną do toalety. Niedługo potem mojego Twittera i telefon zalały wiadomości z pogróżkami. Społeczność zaczęła opracowywać skoordynowaną, upolitycznioną odpowiedź na moje pragnienie odejścia. Ludzie nagle przestali ze mną rozmawiać, a ja czułam, jak zaciska się wokół mnie mrożąca sieć izolacji.
Była to jedyna sytuacja, kiedy spotkałam się z odpowiednią reakcją ze strony osób zarządzających konferencją. AMC przeprosiło mnie, poprosiło ochroniarzy, by sprawdzili później, czy wszystko ze mną w porządku, i zachęciło, bym następnego roku zgłosiła się do poprowadzenia wykładu. Wróciłam tam, by poprowadzić warsztaty (w towarzystwie dwójki przyjaciół, dla bezpieczeństwa) i pomogło mi to choć trochę zaleczyć rany.
Reintegracja tego typu nie miała miejsca gdziekolwiek indziej. Z powodu tego, co mi zrobiono, zostałam wykluczona z większości przestrzeni growych. Oczywiście to brak skupienia AMC na pojedynczej dziedzinie mediów sprawiał, że nie zależało im aż tak bardzo na zachowaniu reputacji w środowisku twórców gier komputerowych ani na innych rzeczach, które potrafią stać się ważniejsze od ludzi.
Kiedy wróciłam do domu, okazało się, że zostałam z niego wyrzucona. Później dowiedziałam się, że moja społeczność kontaktowała się z właścicielem wynajmowanego przeze mnie mieszkania miesiące przed eksmisją, a także rozsiewała o mnie plotki wśród osób z branży. Zasiewanie pogłosek jest w tych przestrzeniach często spotykaną taktyką. Budują one wokół ludzi kruche struktury – łatwe do roztrzaskania, gdy tylko przyjdzie na to odpowiedni moment.
Dowieść swojej niewinności mogłam tylko próbując żyć dalej.
Atak
Jedna z nękających mnie osób otrzymała listę nominowanych do nagrody na nadchodzącym festiwalu growym Indiecade. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że na liście tej byłam również ja. Koniec końców wygrałam tę nagrodę, podobno w uznaniu za moją kobiecą pracę w obszarze tworzenia gier przez osoby zmarginalizowane – przez lata pomagałam innym wejść w środowisko, promowałam ich twórczość, zapewniałam wsparcie techniczne, nie wspominając o wszystkich grach, które sama stworzyłam. Przywitano mnie jednak nie solidarnością ze strony innych zmarginalizowanych osób z branży, ale atakiem.
Każda inna nagrodzona osoba, mogłaby po prostu… zostać nagrodzona. Ale takim jak ja nie wolno ot tak zrobić kariery. Środowisko feministyczne nie widziało żadnego problemu, gdy tą nagrodę dostawali mężczyźni czy cis kobiety, ale kiedy sięgnęła po nią transfemka bez pleców, to jakimś sposobem okazało się najgorszym możliwym wyborem. Nie przeszkadzałam dominującej kulturze tak długo, jak tylko pełniłam rolę paprotki. Gdy ośmieliłam się być w czymś dobra, to musiano przetrącić mi kręgosłup.
Rozsiewali plotki o tym, że dręczyłam ludzi na privie, mimo że wiadomości takie były kierowane w tylko jedną stronę, zalewając mnie jak potok. Mówili, że przewodziłam bandzie mizoginów, którą nasyłałam na innych (nigdy w życiu nie byłam bardziej samotna). Nazywano mnie pedofilką, gwałcicielką, przemocowczynią (dogwhistles często używane w feministycznych przestrzeniach do przywołania stereotypu niebezpiecznego transwestyty w twoim kiblu). Wywołanych przez to szkód nie naprawiło ani dementowanie plotek, ani udowadnianie, że zarówno moi partnerzy, jak i współlokatorzy nie mieli ze mną złych doświadczeń. Celem było strzelanie do mnie ze wszystkich dział, aż zniknę, aż każda zła rzecz, jaką można o kimś powiedzieć, zostanie o mnie powiedziana.
Atak na moją reputację miał na celu przedstawienie bezbronnej, odizolowanej od wszystkich trans dziewczyny, często bojącej się nawet wyjść ze swojego pokoju, jako kogoś dysponującego władzą. Władzą, której w rzeczywistości nie miała – miały ją za to osoby stosujące wobec mnie przemoc, weterani środowisk queerowych i artystycznych, od dziesięcioleci zasiadający na stołkach w prestiżowych instytucjach.
Stało się to bez żadnego ostrzeżenia czy możliwości odwołania się, bez ani jednej próby rozwiązania konfliktu. Zauważałam narastające napięcie i wielokrotnie wprost prosiłam o mediację. Za każdym razem odmawiano. Kiedy chcesz się kogoś pozbyć z jakiegoś małostkowego politycznego powodu, to najlepiej postarać się, by nie mógł on przedstawić swojej wersji wydarzeń. Na doznawaną przeze mnie przemoc zwracałam uwagę w rozmowach prywatnych i z tego powodu zostałam zaatakowana publicznie – osobom trzecim zaserwowano fałszywą chronologię.
Wcześniej poddawano mnie ostracyzmowi po cichu. Nie było to trudne – nikogo przecież nie obchodzi, co stanie się z jakąś tworzącą gry transfemką. Moje gry przypadkowo sprawiły, że stałam się widoczna w środowisku, co oznaczało, że atak na mnie również musiał przybrać dewastująco publiczną formę. Moje zmyślone zbrodnie zaczęły rozrastać się do rozmiarów wywołujących obrzydzenie tak duże, by można było mnie zewsząd wykluczyć. To jedno z zagrożeń systemu opartego na tokenizacji mniejszości – wyniósł mnie on na poziom brutalnej polityki, na co nie byłam przygotowana.
Mało kto chce bronić tych, którzy zostali wzięci na celownik przez kulturę pozbywalności. Od jednej osoby usłyszałam, że nie może ryzykować utraty pracy, od drugiej, że za bardzo boi się, że przytrafi się jej to samo co mnie.
Groźbami zmuszono mnie do niepodejmowania prób obrony, wmanipulowano w zachowanie ciszy, powiedziano, że ludzie wiedzą, że dopuściłam się jakichś „czynów” i nigdy nie wyjaśniono, o jakie „czyny” chodzi. Kiedy pytałam się, co powinnam zrobić w ramach procesu naprawczego, usłyszałam, że jestem „niezdolna” do naprawienia swoich czynów, że moja zbrodnia jest nieznana, a mój wyrok dożywotni. To jest chwila, w której ciało zaczyna obumierać.
Zostałam zaatakowana przez patologicznych kłamców, którym takie zachowania uchodziły na sucho od wielu lat – na ich kontach w mediach społecznościowych całe fikcyjne światy rozgrywały się niczym opera mydlana. Ucieczka od przemocy to najpewniejszy sposób, by zostać wziętą za jej sprawczynię; bycie sprawcą przemocy to najpewniejszy sposób, by uwierzono twoim słowom. Czy też tak macie, że filmy, które oglądacie, zdają się wam bardziej rzeczywiste niż sama rzeczywistość? Że inżynieria dźwięku i efekty specjalne spowszedniały wam tak bardzo, że prawdziwy świat wydaje się płaski i sztuczny? Tak samo jest z mówieniem o przemocy. Jej sprawcy wiedzą, co brzmi „realistycznie”. Są jak eksperci od efektów specjalnych. Ofiarom pozostaje nudna podróbka rzeczywistości.
Media społecznościowe a zdrowie
Media społecznościowe odgrywają ważną rolę w mojej opowieści, bo przez długi czas były jedynym miejscem, w którym mogłam udzielać się jako osoba niepełnosprawna i wyrażać się artystycznie, gdy bardziej tradycyjne ścieżki ekspresji pozostawały dla mnie niedostępne. Wiązało się to jednak z wieloma nowymi problemami.
Kiedy powiedziałam innej osobie trans, że jestem ofiarą przemocy, odpowiedziała mi, że mam więcej followersów na Twitterze od niej.
Próbowałam wyjaśniać ludziom, że jestem w złym stanie psychicznym, że potrzebuję wycofać się i złapać oddech. Przestałam obserwować większość osób, które były związane z grami, tematem, który szybko zaczynał mnie triggerować. W odpowiedzi na unfollow usłyszałam, że jestem „manipulantką”, a potem prześwietlono moją listę obserwujących na Twitterze. Fakt, że nadal obserwowałam parę osób z branży, stał się dowodem, że moim celem było krzywdzenie innych.
Wywierano na mnie presję, bym nie wypowiadała się na niektóre ważne dla mnie tematy („kryształy”, „śluz”) i bym nie używała moich ulubionych emotek. Próbowano zmusić mnie do przyłączania się do social mediowego obrzucania gównem innych osób trans (czemu często się sprzeciwiałam, ku mojej zgubie) i do podawania dalej Tweetów, których nie chciałam podawać.
Moje konto na Twitterze nie zgrywało się dobrze z resztą branży, bo zamieszczałam tam głównie fragmenty poezji, ot tak, bez żadnego trybu. Oskarżano mnie o umieszczanie w moich tweetach sekretnych wiadomości czy komentarzy do tweetów innych osób. Niektórzy próbowali powiązać losowe słowa z moich tweetów z czymś, co właśnie działo się w ich życiu i co bez wątpienia musiałam potajemnie komentować.
Dla moich prześladowców media społecznościowe stały się polem do naukowych dociekań, zestawem liczb i zachowań, które obsesyjnie analizowali i z których wyczytywali tajemne treści. Growe kręgi Twittera ciągle rozbijały się o moją odmowę uczestnictwa – o moje pragnienie bezpiecznej, terapeutycznej przestrzeni internetowej, w której mogłabym leczyć rany bez konieczności rywalizacji.
Feministyczny rytuał deklarowania swoich przywilejów i form marginalizacji stał się sposobem na zbieranie informacji na temat ofiar – żeby poznać czyjeś słabości, wystarczy spojrzeć mu w opis konta. W feministycznych przestrzeniach moja szczerość w opowiadaniu o własnych problemach zdrowotnych nigdy nie była odbierana jako zaleta, tylko jako coś, co można wykorzystać przeciwko mnie. Byłam przedmiotem, przykutą do łóżka inwalidką, którą można było bez końca manipulować i maglować, by pasowała do wyobrażeń i celów tysiąca znudzonych anonów.
Ulotne marzenia o potencjale internetu skrystalizowały się w hierarchię tak ścisłą i podporządkowaną algorytmom, że manipulowanie mną stało się tak proste i efektywne, jak obracanie modelu 3D.
Mobbing
Kultura calloutu jako rytualna pozbywalność
Feministyczne i queerowe przestrzenie wykazują większą gotowość do krytykowania jednostek niż opresyjnych systemów, ponieważ chcą zastrzec sobie prawo do wykorzystywania tych przemocowych struktur do własnych celów. Z ataków na pojedyncze osoby można przynajmniej czerpać wymierne korzyści polityczne, szczególnie w systemach opartych na tokenizacji, w których nieobecność kogoś z określonej, zmarginalizowanej grupy zostawia pole do zagospodarowania tej przestrzeni dla siebie, a status dobrej feministki jest zależny od nieustannego wykorzeniania zła.
Kiedy wyznaczono nagrodę za skalpy złoczyńców – nietrudno zauważyć, że większość ludzi ma, kurwa, głowę.
Swego czasu, gdy zajmowałam się kuratorstwem gier, osoby z tamtej przemocowej społeczności zaczęły mnie nakłaniać, bym nie omawiała pewnej gry stworzonej przez trans kobietę. Całość ich argumentacji składa się z bezczelnej zazdrości ukrytej za cienką, mdlącą błoną pretekstu, która pokrywa niemal wszystko, co mówi się o osobach trans.
Odrzuciłam ich żądania i omówiłam grę, celownik kultury pozbywalności skierował się więc w moją stronę. Jaka płynie z tego nauka? To jest – poza prostym faktem, że w przestrzeniach feministycznych i queerowych za doniosłym spektaklem procesów grupowych stoi zazwyczaj jakieś skrajnie małostkowe gówno? Możemy zobaczyć tutaj rytualną naturę pozbywalności, która nie ma nic wspólnego z „zasłużeniem” sobie na cokolwiek. Pozbywanie się innych musi odbywać się regularnie, jak pożary lasów utrzymujące naturę w równowadze.
Ludzie piszący te wszystkie pełne wymówek artykuły o kulturze calloutów i innych instrumentach przemocy w obrębie feminizmu wydają się nie rozumieć, że osoby, które najbardziej zasługują na takie traktowanie, najczęściej przechodzą przez nie suchą nogą. Normalizacja przemocy nieuchronnie musi skapywać niżej, na głowy słabych. Jest to rzecz zupełnie przewidywalna. System sprawiedliwości karnej uzurpuje sobie miano równości i bezstronności w tym, jak wymierza swoje kary, ale wszyscy widzimy, jak jest naprawdę: więzienia są zapełnione najbardziej marginalizowanymi, a bogaci mogą wykupić się z każdego problemu na świecie. Procesy, które zachodzą w środowiskach aktywistycznych, opierają się na tych samych zasadach.
Kara nie jest czymś, co przydarza się złym ludziom. Kara przydarza się tym, którzy nie są w stanie jej powstrzymać. To podziemny obieg bólu, a nie szala Temidy.
Jeśli mężczyzna zrobi coś spierdolonego, wystarczy, by przeprosił, a feministki znowu przyjmą go jak swego. Jeśli transfemka mówi o spierdolonej rzeczy, którą ktoś jej zrobił, mówi się jej, by odeszła i nigdy nie wracała.
Mobbing
W średniowieczu powszechnym rodzajem kary za dzieciobójstwo było pogrzebanie żywcem. Była to sfeminizowana kara, często zarezerwowana wyłącznie dla kobiet. Pozwalała na wykonanie egzekucji bez potrzeby faktycznego bycia obok skazanej w momencie jej śmierci. To rozumowanie po dziś dzień leży u podstaw tego, jak karane są kobiety.
Mobbing jest jedną z najbardziej powszechnych form wykluczenia. Rzadko się o nim rozmawia, bo w przeciwieństwie do gwałtu czy morderstwa, nie jest łatwo przypisać czyn do jednego sprawcy (lub kozła ofiarnego). Mobbing definiujemy jako przemoc emocjonalną, której dokonuje grupa ludzi, najczęściej będących w relacjach towarzyskich, przy użyciu takich metod jak gaslighting, rozpowszechnianie plotek i ostracyzm. Jego użycie jest najlepiej udokumentowane w miejscach pracy i w środowiskach akademickich (a więc w obszarach, w których presja kapitału odczuwana jest szczególnie mocno), ale jest on również głęboko zinstytucjonalizowany w przestrzeniach feministycznych, queerowych i radykalnych. Mobbing jest okropny, ponieważ:
- W wyjątkowo silny sposób okalecza relację ofiary ze społeczeństwem, ponieważ nie można go zracjonalizować jako wyjątku od reguły czy działania jakiegoś pojedynczego potwora. Mobbing obnaża pewną fundamentalną prawdę o ludziach, przez którą trudno jest z powrotem komukolwiek zaufać. Ludzie stają się dogłębnie obcy, przeistaczają się w sforę bestii, które dopadną cię, gdy tylko wyczują woń tajemnego feromonu wyznaczającego twój przyszły los – śmierć.
- Podstępna natura przemocy emocjonalnej: w jaki sposób walczyć z ostracyzmem i plotkami? Taka forma przemocy nie zostawia żadnych siniaków – po prostu czekasz na śmierć głodową.
- Mobbing przeważnie występuje w miejscach, z których ofiara nie jest w stanie uciec ze względu na jakieś potrzeby lub zobowiązania: praca, szkoła, krąg znajomych. Może to prowadzić do przedłużenia wystawienia na przemoc do niebezpiecznych skrajności.
Ze względu na powyższe niemal każdy długotrwały mobbing kończy się dla ofiary zespołem stresu pourazowego (PTSD).
Krzywda ta może być jeszcze dotkliwsza w przestrzeniach ideologicznych, gdzie ofiarami często zostają jednostki najbardziej gorliwe, które traktują swoje ideały poważnie i nie mogą zrozumieć, czemu kultura danej grupy działa wbrew własnym założeniom. Starają się załagodzić sytuację, przyznają się do wszystkiego, obwiniają się – wszystko, byleby tylko być Dobrą Osobą. Nie chcą walczyć. Walka ich obrzydza.
W raporcie Komisji Edukacji i Zatrudnienia australijskiej Izby Reprezentantów możemy przeczytać: „90% osób doświadczających nękania w szkole deklaruje: «Chciał_bym, by się to wszystko po prostu skończyło». Nie są chętne do zgłaszania przemocy i angażowania się w formalności, pragną tylko, by sytuacja uległa zmianie”.
Osoby, które, nawet nieświadomie, angażują się w mobbing, muszą uparcie trzymać się narracji, która przedstawia ofiary jako potwory. Tylko dzięki niej mogą utrzymywać iluzję bycia dobrymi ludźmi – grupowa przemoc tworzy grupową odpowiedzialność. Ceną za bezpieczeństwo ich ego jest kariera, zdrowie, bliscy, a czasem nawet życie ofiary.
Mobbing jako polowania na czarownice
Jedną z lekcji, jakie możemy wyciągnąć z powrotu polowań na czarownice, jest brak przynależności tej formy prześladowań do żadnej konkretnej epoki historycznej. Zaczęła ona żyć swoim własnym życiem – te same mechanizmy mogą być stosowane w różnych społeczeństwach, zawsze kiedy pojawia się grupa ludzi, których trzeba wyrzucić na margines społeczności i zdehumanizować. Oskarżenia o czary są ostatecznym mechanizmem alienacji i wykluczenia ze społeczeństwa, jako że zmieniają one oskarżone – wciąż głównie kobiety – w monstra oddane misji zniszczenia swoich społeczności, tym samym niezasługujące na żadne współczucie czy solidarność.
Silvia Federici
Termin „polowanie na czarownicę” rzuca się w dyskusjach bez namysłu, więc przyjrzymy się temu, co naprawdę oznacza. Polowania na czarownice w ujęciu Silvii Federici były, podobnie jak niewolnictwo, odpowiedzią na przesunięcia w obszarze akumulacji kapitału. Do odpalenia wiecznie samoniszczącej się maszynerii kapitalizmu konieczne jest pozyskanie przymusowej siły roboczej (kobiecej i niebiałej), co wymaga zastosowania ogromnych ilości przemocy. Celem jest dewaluacja naszej pracy tak bardzo, jak to tylko możliwe, i zniszczenie więzi w obrębie grup zmarginalizowanych.
To samo można zobaczyć w przestrzeniach związanych z nowymi technologiami i tworzeniem gier, gdzie intensywna rywalizacja i akumulacja kapitału, zarówno fizycznego, jak i społecznego, stanowią świetną pożywkę dla mobbingu. Popularne, spotykane w wielu clickbaitowych artykułach przedstawienia mobbingu jako pojedynczej, dwustronnej relacji ignorują jednak fakt, że mobbing jest spotykany na wszystkich szczeblach drabiny – nawet białe cis kobiety z trudem walczące o swoje bezpieczeństwo uczestniczą w wykluczaniu innych, tworząc tym samym hierarchię pracy i rywalizacji. Jako że mobbing jest formą kapitalistycznej przemocy, mainstreamowe dyskusje na ten temat (dyrygowane przez tych, którzy są ściśle powiązani z przepływem kapitału) muszą omijać wszystkie niuanse na rzecz narracji, która koncentruje się na zastępowaniu niefajnego, regresywnego konsumeryzmu typu męskiego przez liberalny konsumeryzm typu feministycznego.
Gdy najmniej uprzywilejowane osoby stają się raz za razem kozłami ofiarnymi, środowisko nazywa to zbiegiem okoliczności, przyciskając tych „dobrych” przedstawicieli marginalizowanych społeczności do piersi niczym różaniec, zaklinający rzeczywistość talizman tokenów.
Seksualne zagrożenie
Pamiętam, gdy czarna queerowa kobieta, która z trudem utrzymywała się na powierzchni dzięki sprzedaży swojej sztuki, została fałszywie oskarżona o gwałt przez białą queerową osobę. Callout był pełen ogólników i ostrych, naładowanych emocjonalnie wyrażeń, które miały na celu wywołanie nagonki. Momentalnie tabuny innych białych queerów wlazły z butami w całą sprawę. Większość z nich nie znała najpewniej żadnej ze stron konfliktu.
Oskarżenia o bycie seksualnym zagrożeniem są podstawową bronią używaną w feministycznych przestrzeniach do wykluczania osób z grup zmarginalizowanych. Nic nie jest w stanie wzbudzić wśród ludzi takiego obrzydzenia, jak przerażająca czerń skóry odcinająca się na tle niewinnej bieli, jak transowa struktura kości przygniatająca filigranowe szkielety cisek. Dla nas jest to zjawiskiem tak typowym jak cat-calling – często poruszany przez cis feministki jako przykład wszechobecnej przemocy, z tą różnicą, że o przemocy wobec nas nikt nie chce rozmawiać.
Jest to sposób, w jaki dominująca grupa daje nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziane, że jeżeli nie zrobimy czegoś wbrew sobie, to zniszczą nam życie. Często dzieje się to jednak bez żadnej konkretnej przyczyny, ot, po prostu jako narzędzie sprawiające, byśmy nie mogły nigdy osiągnąć stabilności i zawsze były narażone na przemoc. Nigdy nie zapominaj, kim tak naprawdę jesteś w tej niewypowiedzianej hierarchii.
W sytuacji mobbingu plotki te są wykorzystywane, by przemienić mgliste podejrzenie w faktycznie zaistniałą przemoc. To jak wejście w uliczkę i napotkanie bandy, która właśnie wybiła komuś zęby, ale tłumaczy się przed tobą, że tuż przed chwilą ta osoba popełniła jakąś tajemniczą zbrodnię, która w pełni usprawiedliwia niczym nieograniczoną brutalność.
Krzywda
PTSD jako alchemia pozbywalności
Moje przeżycia można przyrównać do długotrwałego pobicia prowadzącego do uszkodzeń mózgu. W przeciwieństwie do części przetrwanek, nie była mi dana możliwość wyleczenia ran, bo nigdy nie zostałam oddzielona od źródła przemocy. Nigdy nie mogłam wyrzucić z siebie emocji, wyrazić się, opowiedzieć, jak to wszystko wyglądało z mojej perspektywy – musiałam za to cały czas pracować, ciężej niż kiedykolwiek, i żyć w doświadczeniu ciągłej przemocy.
Presja, którą odczuwałam, nie dotyczyła tylko konieczności przetrwania, ale również nieokazywania jakichkolwiek oznak ogromnej ilości obrażeń zadawanych mi każdego dnia. Nie wolno mi było pokazać choćby najlżejszego śladu gniewu, płakać, kłócić się z ludźmi oskarżającymi mnie o okropne rzeczy. Każda oznaka traumy była tylko wymówką do dalszej izolacji i demonizacji.
Ceną za opór wobec pozbywalności było PTSD. Moje ciało wypełniło się śmiertelną dawką negatywnej energii i stało się fabryką przetwarzającą truciznę.
Jestem uwarunkowana, by moja praca wywoływała we mnie elektrowstrząsy. Ale co innego mogę robić, gdy alternatywą jest bezdomność?
„Ładunek allostatyczny to miara zniszczenia i zużycia czyjegoś ciała. Wzrasta on pod wpływem powtarzającego się lub przewlekłego stresu”.
„Hormony stresu, takie jak adrenalina i kortyzol, w połączeniu z innymi fizjologicznymi skutkami stresu, jak zwiększone obciążenie mięśnia sercowego, zmniejszenie napięcia mięśni gładkich w przewodzie pokarmowym i zwiększone krzepnięcie krwi, mają krótkoterminowe właściwości ochronne i adaptacyjne. Jednakże w sytuacji ich nadprodukcji lub braku odpowiedniej kontroli lekarskiej mogą również prowadzić do problemów zdrowotnych; tego rodzaju stres może powodować nadciśnienie i przyczyniać się do chorób serca. Ciągłe, a czasami nawet nieregularne wystawienie na działanie tych hormonów może w końcu doprowadzić do chorób i osłabienia układu odpornościowego”.
Zatuszowanie przemocy i ochrona „reputacji” przemysłu growego okazały się celami wartymi obniżenia mojej oczekiwanej długości życia, osłabienia mojego układu odpornościowego i trwałego uszkodzenia mojego ciała.
Każdego dnia budzę się poważnie odwodniona, nawet jeśli przed położeniem się spać wypiję kilka szklanek wody. Interesującym skutkiem ubocznym bycia transfemką na hormonach jest to, że spironolakton (antyandrogen) ma działanie moczopędne, więc odwodnienie powodowane stresem dodaje się do odwodnienia powodowanego moja płcią, prowadząc do bolesnych ekstremów, podatku, który płacę za podążanie jednocześnie za swoją karierą, jak i płcią. Zawartość wody w moim ciele jest polityczna.
Budzę się, czując się spalona. Uszkodzona. Zardzewiała. Wypełzam z tej odrealnionej jamy pełnej szaleństwa i mdłości i powoli wracam do życia. Ciągle mam migreny.
Pod koniec każdego dnia szyja i lewa ręka bolą mnie od ciągłych tików nerwowych.
Szybko zapominam o rzeczach. Losowy trigger sprawia, że jestem wyczerpana albo panikuję w nieodpowiednich momentach, nierzadko przez kolejne dni albo tygodnie.
Włosy wypadają mi garściami. Nadal mam tik przeczesywania ręką włosów, by wyciągnąć z nich luźne kosmyki.
PTSD jest jak złamanie kończyny na zawsze zabierające możliwość opierania się na niej tak silnie, jak kiedyś. Niespodziewana słabość spowodowana stanięciem w zły sposób, nagła niemożność utrzymania czegoś w ręku, zmęczenie i skurcze nerwów.
Diagnozowanie innych problemów medycznych stało się znacznie trudniejsze z powodu wszechogarniającej natury tych symptomów. Nawet wyjaśnienie, co dokładnie stało się z moim ciałem, zaczęło być trudne. Gdy spytała mnie o to fryzjerka, jedyne co przyszło mi na myśl, to powiedzenie, że przeżyłam wypadek samochodowy.
Nagonki na artystów i artystki ze zmarginalizowanych grup sięgają znacznie dalej niż odebranie im dostępu do znajomości i kontaktów; uderzają również w zdolność danej osoby do wyrażenia samej siebie.
PTSD na długi czas odebrało mi przywilej funkcjonowania na wielu płaszczyznach czasowych. Możliwość skupienia się na czymś skurczyła się do około jednej minuty. Większe projekty, te związane z korzyściami finansowymi i uwagą mediów, stały się trudne ze względu na ryzyko traumatycznego w skutkach rozszerzenia przesłony, przez którą odbierałam czas.
System oparty na idei różnorodności spodziewa się, że do rozwiązania tego problemu wystarczy nas częściej zatrudniać, ignorując fakt, że ciosy, których doznawałyśmy od tak dawna, sprawiły, że przestałyśmy być zdolne do pracy. Stereotyp „silnej, niezależnej kobiety” jest promowany właśnie dlatego, że wiążę się z braniem całej tej krzywdy na klatę. Potrzebujemy więcej niż ofert pracy; potrzebujemy reintegracji społecznej.
Komunikacja
Stygmatyzacja, którą nie można się podzielić
Przejście przez traumatyczne wydarzenia niszczy więź pomiędzy jednostką a społecznością. Dla przetrwanek jasnym staje się, że ich poczucie siebie, własnej wartości, własnego człowieczeństwa, jest zależne od poczucia więzi z innymi. Solidarność wynikająca z bycia częścią grupy stanowi najlepszą linię obrony przed terrorem i beznadzieją, jest to najsilniejsze antidotum na wszelkie traumatyczne wydarzenia. Trauma izoluje; społeczność odbudowuje poczucie przynależności. Trauma zawstydza i stygmatyzuje; społeczność daje świadectwo i afirmuje. Trauma poniża ofiarę; społeczność ją wywyższa. Trauma pozbawia ofiary człowieczeństwa; społeczność to człowieczeństwo przywraca.
Judith Herman, Trauma and Recovery
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam żadnych innych przetrwanek, z którymi mogłabym dzielić się nieszczęściem. Przychodzą mi na myśl historie osób, które przeszły przez podobne sytuacje, ale znaleźli się inni, którzy je obronili i pomogli w reintegracji. Z ich historiami paraduje się po feministycznych przestrzeniach, przesyca się nimi media społecznościowe. Gdy się na nie natykam, nie czuję się wcale bezpieczniej, wręcz przeciwnie – moje odczłowieczenie ulega jedynie wzmocnieniu: „Czemu ja nie byłam warta obrony w dokładnie takiej samej sytuacji? Najwyraźniej oni byli ludźmi, a ja nie”.
Często dopada mnie przytłaczające, na wskroś fizyczne odczucie, że w moim życiu jest ktoś martwy, ktoś bliski mi tak jak bliźniaczka. To takie wrażenie, jakbym była jedyną ocalałą ze szczególnie paskudnego wypadku, snującą się teraz po ziemi niczym potępiona dusza. Niemożność podzielenia się z kimś tym piętnem jest nawet gorsza niż pierwotne naruszenie moich granic. Najdotkliwsza rana to ta, która nie jest w stanie się zasklepić.
Niedopuszczalna do przyjęcia opowieść o przemocy, przypadek nr 1
Typowe narracje opowiadające o przemocy w mediach społecznościowych nie uwzględniają problemów osób najbardziej narażonych na opresję, na przykład tego, że dla transfemek przemoc werbalna koniec końców jest tylko małym fragmentem doświadczenia banicji.
Najbardziej wytrawni sprawcy przemocy wiedzą, że udaną banicję przeprowadza się w zupełnej ciszy, przy użyciu sieci szeptów i plotek. Budzisz się pewnego dnia i odkrywasz, że połowa osób, które znasz czy kojarzysz z branży, zaczyna cię blokować i/lub przestaje z tobą rozmawiać. Nikt nie mówi ci dlaczego. Musisz mozolnie sprawdzać każdego ze swoich przyjaciół, każdego znajomego, każdą osobę, z którą innego dnia ucięłabyś sobie przyjemną pogawędkę. Elektrowstrząsy przechodzą przez twoje ciało przy każdej zwyczajnej, ludzkiej interakcji z nieznajomym lub z przyjacielem, bo w każdej chwili może się ona zmienić w koszmar victim blamingu; przejmujący chłód, gdy widzisz, jak udają, że wszystko jest między wami w porządku. Wyobraź sobie powtarzanie tego samego scenariusza dziesiątki, setki razy, bez żadnego wyjścia z sytuacji. Po hałasie nastają długie lata ciszy. To one nas zabijają.
Nieoficjalne kanały komunikacji powstałe w celu obrony przed sprawcami przemocy i gwałtów, są w rzeczywistości używane do ochrony sprawców przemocy i gwałtów. Jakikolwiek pożytek z nich zarezerwowany jest wyłącznie dla Prawdziwych Kobiet. Nikt mnie nie ostrzegł, że liczba przemocowców w branży jest wręcz absurdalnie duża. Zostałam uznana za niezdolną do bycia zgwałconą, niezdolną do doświadczenia przemocy, niewartą jakiejkolwiek ochrony. Transfemka może mówić o swoich doświadczeniach przemocy przez lata, a i tak nikt jej nie wysłucha. Wystarczy jednak, by została obsmarowana przez któregoś z jej prześladowców, a momentalnie wszyscy wokół zlecą się do sprawy.
Jednym z powodów, dla których opowiedzenie o moich doświadczeniach zajęło mi tyle czasu, było to, że w mojej głowie powiązałam sobie sprzeciw wobec przemocy z byciem przemocowcem. Każdy przemocowiec w moim w moim życiu był tak dobry w zdobywaniu zaufania innych, że uznałam, że wierzy się wyłącznie sprawcom przemocy.
Dlatego właśnie pierwsze miesiące mojej terapii minęły na przekonywaniu mnie, że nie jestem socjopatką, wariatką, przemocowczynią, że nie można mi przypisać którejkolwiek z etykietek, które wykorzystywano do prania mi mózgu. Sprawców przemocy takie myśli nie paraliżują na długie lata, bo nie obchodzi ich, czy kogokolwiek skrzywdzili.
Niedopuszczalna do przyjęcia opowieść o przemocy, przypadek nr 2
Gdy dochodzi do przemocy werbalnej, to często będzie ona wyrażona z użyciem feministycznej terminologii, sprawiając tym samym, że jakakolwiek obrona staje się niemożliwa.
Kiedy ktoś wyzwie kobietę od dziwek, wszyscy rozumieją, że to mizoginia. Transfemki nazywa się jednak terminami, przed którymi dużo trudniej się obronić. Gwałcicielka, pedofilka, socjalizowana do roli męskiej itd. Te określenia są tak nikczemne, że nawet zaprzeczenie im prowadzi do dalszych szkód. W końcu kto chciałby publicznie wyjaśniać, że nie jest czymś takim? I, co ważniejsze, kto ma przywilej, by nigdy nie być tak nazywanym?
Gdy patrzę teraz na cis kobiety, jako pierwsza nasuwa mi się myśl: „założę się, że nikt nigdy nie nazwał jej, ot tak, gwałcicielką”.
Śmieciowa sztuka
Kiedy było ze mną naprawdę źle, napisałam coś takiego: „Buduj najchujowsze rzeczy z możliwych. Buduj ze śmieci, bo wszystko, co masz, to śmieci. Śmieciowe materiały, śmieciowe ciała, syndrom śmieciowego mózgu. Buduj w przerwach między sztormami przewlekłego bólu. Buduj w samym środku sztormów. Rusz się chociaż o centymetr i obwieść zwycięstwo. Kształtuj swoją seksualność w kierunku bezruchu. Leż tutaj, gdy z twoich oczu cieknie woda, jakby z pomnika pokrytego topniejącym szronem. Brak afektu. Buduj tak, jak rośnie mech. Buduj tak, jak twardnieją kryształy. Poddaj się. Twórz swoją sztukę z najdrobniejszych przesunięć molekuł, z najlżejszego drżenia. Nie buduj wbrew ciału, nie przegrywaj w ich grze, buduj wraz z ciałem. To, co bez skazy, jest nudne i niemożliwe. Estetyka oparta na zdrowiu”.
Zmięte śmieciowe ziny, spisane na brudnym, porozdzieranym papierze, trzymającym się luźno, bo nie mamy siły spiąć ze sobą kartek, uliczne nagrania robione z łóżka, w którym leżymy, nie mając siły, by wstać.
Lenistwo nie jest lenistwem, jest wieloma innymi rzeczami: unikaniem spotkania z własnym ciałem, unikaniem triggerów, unikaniem myślenia o przyszłości, bo dowiedziono ponad wszelką wątpliwość, że będzie zupełnie beznadziejna. Przecięcie węzła gordyjskiego to nie oznaka siły, lecz wyczerpania.
Choć starałam się, by niniejsze refleksje były sformułowane w sposób, który część z was może uznać za zrozumiały, nie stanowi to jednak reprezentatywnego przedstawienia mojej choroby. Napisanie tych paru akapitów wymagało zażywania stałych dawek leków, paru rozgorączkowanych przerw, kilku pauz w niebycie oraz kompletnego zaniedbania wszystkich innych zobowiązań. Kiedy próbowałam pisać w mojej prawdziwej formie – w najrzeczywistszych momentach mojej choroby – wszystko, co się ze mnie ulewało, to niekończące się zapętlenia oraz niezliczone, na wpół bełkotliwe objawienia.
Alli Yates
Gdy pisałam mój śmieciozin, robiłam to na powydzieranych kartkach, bo nie miałam siły ani czasu, by je ze sobą spiąć. Włożyłam je w plastikowe torebki na suwak – w śmieciową oprawę. W swojej nowej formie były odporne na siły natury i mogły wyruszyć do różnych ciekawych miejsc. Ukryłam jedną z nich pod mostem w Oakland i zapostowałam koordynaty w internecie. Ktoś ją znalazł.
Jeśli chciał_byś je przeczytać, wypadną ci z torebki tak jak moje myśli – pokawałkowane, losowe, bez żadnej ciągłości. Jeśli je upuścisz, staną się śmieciem.
Dynamika społeczna
Społeczność to pozbywalność
Nie ma czegoś takiego jak społeczności aktywistów, jest tylko ich pragnienie czy tworzenie wygodnej fikcji. Społeczność to materialnie istniejąca sieć, która wiąże ludzi ze sobą, na dobre i na złe, w relacji współzależności. Jeśli co parę lat członkowie odchodzą, bo jakieś inne miejsce wygląda na fajniejsze, to nie jest to społeczność. Jeśli łatwiej jest kogoś wyrzucić niż odbyć z nim serię trudnych rozmów, to nie jest to społeczność. W społeczeństwach, w których istniały faktyczne wspólnoty, wygnanie było najwyższą możliwą formą ukarania kogoś, równoważną z karą śmierci. Utrata wspólnoty i wszystkich relacji, jakie się z nią wiązały, była na wielu poziomach dokładnie tym samym, co śmierć. Nie udawajmy idiotów, nie mamy żadnych społeczności.
Roztrzaskany czajniczek, anonim
Ludzie pragną być częścią społeczności tak bardzo, że stało się to jakimś językowym wirusem. Wszystko na tym świecie okazuje się mieć przyczepioną do siebie społeczność, bez żadnego związku z różnorodną i pokawałkowaną rzeczywistością, jaka się za tym kryje. Z jednej strony jest to przejaw myślenia życzeniowego w świecie pełnym niezwykle samotnych ludzi (każda transfemka nosi w duszy długą na kilometr wyrwę, w miejscu gdzie powinna być społeczność), z drugiej – nieuniknionej transformacji wszystkiego, co się da, w produkt mający przynosić zysk. Queerowość to rynek zbytu. Subkultury to rynek. Kochanx, pamiętajcie, żeby kupić moje feministyczne zatyczki analne.
Marzenie o wyobrażonej społeczności, która pozwala całkowicie utożsamiać się z rolą, jaką się w niej odgrywa, w stopniu wykluczającym wszelką wewnętrzność czy wątpliwości; stałość i klarowność widoku z lotu ptaka czy kliszy w opozycji do efemeryczności realnych doświadczeń: życie widziane z zewnątrz.
Stephen Murphy
By podtrzymać iluzję, te wyidealizowane społeczności wymagają pozbywalności – przemoc i ostracyzm wobec czarnych/brązowych/transpłciowych/śmieciowych ciał pełnią rolę zaworu bezpieczeństwa dla nieuniknionego lęku i rozczarowania odczuwanego przez tych, którzy pragną „totalnego utożsamienia się”.
Feminizm i queerowość biorą ogólną ideę pozbywalności i wyciągają z niej konkret. Mglista nienawiść, która przewijała się w tle przez całe moje życie, nabrała nagle ostrości – to różnica między byciem oblaną drażniącą i śmierdzącą benzyną a rzuceniem w ciebie zapałką. Zwyczajna nienawiść sprawia, że jakaś osoba i jej ziomki zaczną zachowywać się wobec ciebie w zjebany sposób; radykalna nienawiść dodaje do tego wymiar moralny, żądając wyrzucenia cię z każdej możliwej przestrzeni – poniesienia prawdziwej śmierci społecznej.
Kuratorstwo queerowości
Przemysł kuratorstwa objawił się nagle, by w surowy, nierzadko brutalny sposób stworzyć hierarchię dozwolonych sposobów osobistej ekspresji jako osoba trans czy queer. Sfery queerowe i LGBT przywłaszczyły sobie zadanie stworzenia list „najlepszej” trans sztuki, właściwej narracji o transpłciowości i pominięcia całej reszty. Tworzy się nieskończoną ilość projektów mających kuratorować, wymieniać, posiadać, publikować i kontrolować, ale tak mało tych, które oferują wsparcie i mentorstwo.
Opowieści, które nie przedstawiają subkultur w zbyt dobrym świetle, są wyrzucane na śmietnik na rzecz przedstawień utopii, której wszyscy pragniemy, ale w której mało kto żyje, tworząc coraz to misterniejsze, lecz puste i kruche struktury z chityny – materiał budowlany dla całej kultury feministycznej i queerowej.
By znaleźć w queerowości to, czego pragnęłam, musiałam odnaleźć tych, których z niej wygnano, których imię wymazano z rejestrów.
Skarga i czystość
to nie tak, że jest „coś złego" z polityką skarżenia się
ale zapoznaj się z przeciwwskazaniami, do których należą:
wytworzenie stosunku zależności z „wrogiem”;
polityczna samoneutralizacja poprzez zmarnowanie subwersywnej energii w pozbawionych znaczenia kanałach
albo przetworzenie własnej bezsilności w autoidentyfikację,
bo to dodaje cnoty
skarga staje się formą subkulturowego kapitału
sposobem na moralne oczyszczenieJackie Wang, tumblryzacja życia codziennego
Mainstreamowy feminizm wtłacza ból w cykl skarg i kliknięć, sprawiając, że wszyscy wokół ledwo trzymają się z rozemocjonowania. Ciągły atak, ciągły pokaz siły, ciągła walka o czystość.
Bez społeczności zużytkowana energia nie ma szans na odnowienie się. Osoby z większą stabilnością życiową są w stanie podtrzymywać ciągły cykl skarg, a ci, którzy nie mają aż tak dużo energii, muszą w końcu odpaść. Tworzy to kulturę skupioną wokół kultu „siły”, do której nie wszyscy mogą mieć dostęp.
Osoby trans, które pragną trafić do tych przestrzeni, znajdują się pod ogromną presją, by uczestniczyć w takiej kulturze skarg. Ale my, z naszymi wyższymi wskaźnikami bezdomności, bezrobocia, bezżycia i bezkochania, jesteśmy tak kruche. My, transfemki, kruche jak szkło w i tak już delikatnej płcioprzestrzeni.
Oczyszczenie jest bezwartościowe, ponieważ każdy może wykonać stosowne rytuały – złożyć wotum ofiarne w digitalu. Ich zupełna nieelastyczność stwarza świetne warunki dla sprawców przemocy – daje im zestaw zasad, którymi mogą szantażować swoje ofiary.
U Deleuze’a możemy przeczytać: „Obecnie to nie umożliwienie ludziom wyrażania samych siebie stanowi problem, ale zapewnienie im chwili samotności i ciszy, w której będą mogli w końcu zastanowić się nad tym, co chcą powiedzieć. Siły represji nie powstrzymują ludzi od wyrażania samych siebie, one ich do tego zmuszają. Cóż to za ulga nie mieć nic do powiedzenia, mieć prawo nie mówić już nic, bo tylko wtedy może nadarzyć się coraz to rzadsza okazja do wypowiedzenia czegoś, co faktycznie jest tego warte”.
>>
Zakończenie
Ludzie gadają o feminizmie i queerowości tak, jakby przepraszali za bycie w toksycznym związku.
Ten tekst nie jest dla osób, które czerpią korzyści z tych przestrzeni i nie mają żadnego powodu, by cokolwiek zmieniać. Ten tekst jest dla wygnanek, dla ludzi, dla których nie powinno się pisać esejów. Chciałabym wam powiedzieć, że nie zasługiwałyście na to. Że dziesiątki, nawet setki czy tysiące osób mogą się mylić i że często to robią, nawet jeśli nasze społecznie ukierunkowane mózgi odbierają ich słowa jako komunikat, że pora położyć się i umrzeć. Nic nie jest zbyt nikczemne, zbyt niedorzeczne, zbyt dziwaczne, by nie mogło zostać uznane za prawdzie, jeżeli stawką w grze jest zniknięcie zmarginalizowanej osoby.
Ideologia to chory fetysz.
Przeciwstawianie się pozbywalności
- Pozwól osobom z grup marginalizowanych popełniać błędy. Pozwól im czasami coś spierdolić, tak jak Prawdziwym Ludziom, którym zdarza się to na okrągło.
- Walcz z myśleniem opartym na sprawiedliwości karnej. Pozbywalność bazuje na opozycji niewinności/winy, kolejnej kategorii, którą arbitralnie stosuje się do jednych ciał, pomijając inne. Dokonywane przez tłum samosądy, wykorzystywane do wyrzucania osób trans ze społeczności, są procesem dogłębnie przemocowym i powinny zostać w całości odrzucone. Nie ma ani śladu sprawiedliwości w setkach ludzi znęcających się nad pojedynczą osobą. Nie ma jej też w wywołaniu u kogoś poważnego, długotrwałego ubytku na zdrowiu za niepowodzenie w dopełnieniu całkowicie oderwanych od rzeczywistości rytuałów oczyszczenia.
- Zwracaj uwagę na ludzi, którzy nagle zniknęli. Często może się to dziać zupełnie po cichu, podobnie jak utonięcie. Mogą być ofiarami gróźb lub szantażu, mogą być w stanie szoku.
- Nawet jeśli ofiara przemocy nie chce prowadzić publicznej walki (co często jest bardzo zrozumiałe, czasami jedynym rozwiązaniem jest zostawienie całej sprawy za sobą), pamiętaj, by zapewnić jej wsparcie prywatnie. To kluczowy okres, od którego zależy to, czy w ranie nie rozwinie się infekcja i czy efekty PTSD zostaną zminimalizowane. Złamaną nogę można wyleczyć do stopnia, w którym z powrotem będzie można na niej biegać, ale można też ją zaniedbać i kuleć przez resztę życia. Chwilę wcześniej ogrom ludzi powiedział tej osobie, że cała przemoc, której doświadcza, jest jej własną winą. Jej ciało, jako że jest częścią organizmu społecznego, daje jej właśnie sygnał, że czas umierać. To, czego potrzebuje, to społeczna reintegracja, wsparcie i przestrzeń na wyzdrowienie.
- Zachowaj podejrzliwość wobec tego, co ludzie mówią ci o innych osobach trans, szczególnie gdy brak w tym konkretów. W tym obiegu plotek, który wyklucza osoby trans ze społeczności, niekoniecznie chodzi nawet o tych dającym wiarę pogłoskom, ale o tych, którzy dla własnego bezpieczeństwa nie chcą się wychylać – brzydki zwyczaj płynący z typowej niechęci do podejmowania ryzyka.
- Zadaj sobie pytanie, czy dokładnie to samo miałoby miejsce, gdyby dana osoba była biała/cispłciowa/pełnosprawna.
- „Radykalna inkluzywność musi zauważać krzywdy czynione w imię Pańskie” – Yvette Flunder. Przestrzenie osób zmarginalizowanych nie będą w stanie stworzyć zdrowej społeczności, jeśli całość ich działań w tym kierunku zawiera się w negacji mainstreamu. Musimy zacząć zauważać krzywdy uczynione ludziom przez przestrzenie feministyczne i ich modele działania.
- Posiadanie wspólnego wroga nie jest tym samym, co kochanie się nawzajem.
- Opuść przestrzenie, które stawiają jakiś ideał czy lokalnego lidera ponad ludzi.
Sen
18 stycznia 2015 roku wybudziłam się ze snu. Był wczesny poranek, za oknem jeszcze ciemno. Zrobiło mi się bardzo smutno, że mój sen nie był prawdziwy. Spisałam go w całości, tak jak spisywałam wszystkie moje sny przez ostatnie 8 lat.
„Była moją przemocowczynią. Przyszła do mojego domu na wyspie. Błagałam ją, by przestała, by oczyściła moje imię. Nie chciała. To przez nią przez dwa lata byłam jak maltretowane dziecko. Odwróciłam się, by wejść w głąb domu. Spojrzałam za siebie. Miała nóż. Dźgnęła mnie. Był to najszczęśliwszy sen mojego życia. Wreszcie zrobiła mi coś, na co ludzie zwróciliby uwagę. Gdy tylko się obudziłam, poczułam, że moja dusza prawie rozpadła się na kawałki, bo nie zostałam dźgnięta. Czułam ciężar tych wszystkich lat przemocy. Tak bardzo chciałam zostać dźgnięta.
Wyciągnęłam nóż. Siłowałam się z nim. Zadzwoniłam po przyjaciółkę, by przyjechała i mi pomogła.
Szłam wzdłuż plaży, po raz pierwszy w pełni zdając sobie sprawę, jak PTSD, ta okropna choroba, odebrała mi czucie, skorodowała wszystko, czego doświadczyłam od tamtego sierpnia. Wreszcie poczułam jasność powietrza w moich płucach, kolor piasku i fal. Było tak pięknie. Chciałam tylko poczuć z powrotem wszystkie te rzeczy, które zostały mi skradzione”.
Esej został opublikowany na portalu „The New Inquiry” 11 maja 2015 r. na licencji CC-BY-NC-ND 3.0. Wersja oryginalna do przeczytania tutaj. Dziękujemy autorce za zgodę na przetłumaczenie i publikację tekstu.