Eli Kappo: rzecz wyjęta z cis horroru
Eli Kappo jest 29-letnią doktorantką biologii. Obecnie pracuje na Uniwersytecie w Hamburgu i zajmuje się aktywizmem dot. detranzycji. Możesz przeczytać jej krótkie eseje na blogu shesindetransition.wordpress.com
Poniższy tekst stanowi tłumaczene eseju z bloga Eli Kappo zatytułowanego TDOV Post: The Stuff of Cis Nightmares. Źródło: shesindetransition.wordpress.com
Problem z przechodzeniem tranzycji w ramach medycznego mainstreamu, zarówno tego przeszłego jak i obecnie istniejącego, stanowi fakt, że jej celem jest uczynienie osoby cispłciową, tudzież tak zbliżoną do cis standardu, jak tylko to możliwe. Nie zrozumcie mnie źle, to nie tak że zaprzeczam temu, że dla wielu trans osób pomoc, którą uzyskali od państwa i ochrony zdrowia, to źródło osobistej radości. Jestem wdzięczna za to, co sama uzyskałam od państwa i za spełnianie potrzeb innych. Jednakże pozostaję krytyczna wobec szerszego celu tych działań: chęci uczynienia nas niewidzialnymi dla naszego dobra. Istnienie czegoś takiego jak Dzień Widzialności Osób Transpłciowych (jak dowiedziałam się wymyślonego niedawno, bo w 2009 roku — jedynie dwa lata przed moim coming outem) wydaje się być w świetle tego bezczelne i odważne.
Skoro już poruszamy temat zuchwałości: każdy kto obserwuje mnie online, wie że na socialach całkiem się odsłaniam. Po części przyczyną jest to, że przez lata przechodzenia tranzycji w ramach systemu i jego praw, jakoś pomiędzy wizytami u ginekologa, diagnostyką psychologiczną i powtarzającymi się pytaniami na apkach do randkowania udało mi się utracić poczucie wstydu. Częściowo wynika to z tego, że moje obnażone ciało w swoim obecnym stanie, wywołuje w biednych istotach, które dzielą ze mną plażę czy saunę, coś, co lubię określać mianem „Cis Horroru”. Dopóki takie reakcje się nie skończą, będę postrzegać szokowanie cisów moją nagością w kategorii moralnego obowiązku.
Jeśli więc w oczach cis-społeczeństwa jedynym happy endem dla transpłciowego ciała jest uczynienie go „dostatecznie cispłciowym” poprzez czarną magię i przedziwną naukę, to nie może istnieć nic gorszego niż obraz cis osoby, która uczyniła się trans przez przypadek. W rzeczywistości żyje mi się całkiem dobrze. Oczywiście, choć zauważam i korzystam z przywileju bycia odbieranym obecnie jako ktoś „dostatecznie cis” w większości sytuacji, tak muszę powiedzieć, że czasem zdarza mi się wspominać przeszłe czasy: moją brodę młodego mężczyzny, gęste, ciemne włosy na ciele, czy tyczkowatą sylwetkę, obrosłą teraz w krągłości. Lubię osobę, którą byłam. Szczególnie podobała mi się moja własnoręcznie stworzona i zdefiniowana androgynia.
W takim systemie, możesz mieć swoją przypinkę z zaimkami i zjeść swoją przypinkę z zaimkami. Wszystko inne w naszym społeczeństwie — pieniądze, wpływy, widzialność, głos, praca, mieszkanie, wszelkie ziemskie wartości — są nieskończenie trudniejsze do osiągnięcia dla osoby, która nie odgrywa cispłciowości. Idea istnienia jako aktu świadomego oporu jest, mówiąc ogólnie, często formułowana przez osoby, które nie były zmuszone do dokonania wyboru między zginięciem przy zachowaniu swojego prawdziwego ja, a przetrwaniem jako ktoś inny. Wliczam siebie do tego grona. Moja rozpacz nigdy nie doprowadziła mnie do niemożności kupienia jedzenia, czy braku realnego schronienia.
Lecz mimo wszystko.
W wywiadach lubię powtarzać, że przeszłam tranzycję po to, by mieć ciało, w którym czuję się dobrze i i na ten moment spełniłam swój cel. W świecie, w którym tylko niewidzialne transpłciowe ciało jest akceptowalne społecznie i w którym historia cispłciowej osoby poddającej swoje ciało fizycznym zmianom związanym z płcią wydaje się wpadać w niszę gdzieś pomiędzy Kafką, a Cronenbergiem, mogę w końcu nie wytrzymać i powiedzieć: “Pewnie, byłam młodą dziewczyną — tranzycję przeszłam na złość cisom”
Tłumaczenie: Dag Fajt
Korekta: Nina Kuta